Jeszcze niedawno gravele budziły kontrowersje przez bycie sztywniakami. Teraz, kiedy producencji szukają sposobów na zamortyzowanie części drgań, podnoszą się głosy, że to już nie gravele. Jakie emocje budzi nowy Specialized Diverge STR Expert?
Gravel to, czy nie gravel?
Kto zna mnie już trochę wie, że nie wdaję się w takie dyskusje i swoją jakże subiektywną recenzję rozpocznę od deklaracji.
Nie oceniam genezy i sensu poszukiwania przez producentów innowacyjnych rozwiązań, przedstawiam natomiast swoje subiektywne odczucia z ich używania w terenie. Niezależnie od tego, co przeczytacie poniżej, podoba mi się, że żyjemy w świecie różnorodności i dowolności. I niech tak zostanie.
A teraz przyjrzyjmy się tej, nie da się ukryć, pięknej maszynie.
Nie można odmówić Specialized Diverge STR urody. Ten rower wygląda po prostu dobrze, pomimo nietypowego kształtu za sprawą wystającego z ramy tłumika amortyzatora Rear Future Shock.
Pierwsze wrażenia
Zanim zgodziłem się nie zabierać na Teneryfę swojego czarnego rumaka, miałem wiele wątpliwości. Z reguły sceptycznie podchodzę do technologicznych nowinek, szczególnie w dziedzinie graveli, które wg mnie mają być lekkie, proste i zwinne. Gravel ma pojechać w miarę wszędzie, dać mnóstwo frajdy z jazdy i być nieskomplikowany. A tutaj proszę – elektryczne przerzutki, amortyzacja… Pomyślałem jednak, że warto być otwartym i spróbować czegoś innego. Poza tym chciałem zmierzyć się z tezą użytkowników elektrycznych przerzutek, od których słyszę zdecydowane „nie” w stronę mechanicznych rozwiązań. „Nie wrócisz do linek, jak spróbujesz elektrycznej zmiany biegów” – mówią. „Zobaczysz, jak to jest zmieniać biegi, kiedy masz przemarznięte palce przy minus 10 (stopniach)” – powiadają inni. Co prawda wiem, jak to jest, bo jeżdżę na mrozie, a na Teneryfie trudno jest o porównanie, bo i temperatury mało zimowe… jednak pierwszą teorię o obrzydzeniu do mechanicznego Rivala po powrocie na ruuta postanowiłem sprawdzić. A więc dawajcie tego miodowego „fulla”!
Mam 175 cm wzrostu i do testów otrzymałem ramę o rozmiarze 54. Być może przez dobry dobór roweru, a może dzięki komfortowej geometrii diverge’a, od pierwszych minut na specu poczułem się, jak na swoim. Diverge jest bardziej wyluzowany od ruuta, ale nie była to różnica jakbym przesiadł się z gravelowej 508 do klasy C. Raczej była to zmiana na A4 z regulowanym zawieszeniem.
Czym wyróżnia się diverge STR?
Tylny Future Shock
Zdecydowanie najbardziej charakterystycze w diverge’u STR jest tylne zawieszenie Future Shock. Ukryty w ramie amortyzator daje 30 mm skoku, by wygładzić nierówności drogi. Skok jest kontrolowany przez hydrauliczne tłumienie i możliwy do całkowitego zablokowania za pomocą dźwigni, łatwiej do przełączenia w czasie jazdy. Doprecyzowując – przełączanie pomiędzy „0” i 1″1 jest bardzo proste. Znalezienie pozycji środkowej jest już wyzwaniem, jeśli nie robi się tego na postoju.
Przedni Future Shock 2.0
Przedni amortyzator w rurze sterowej ma 20 mm regulowanego, tłumionego skoku, przez co realnie chroni dłonie, ramiona i barki przed skrajnymi uderzeniami. Podobnie, jak tylny, można go zablokować. Istnieje również możliwość co prawda skokowej (ale jednak wielostopniowej, w porównaniu z tyłem) regulacji tłumienia. W przypadku tylnego amortyzatora regulacja ograniczona jest do pozycji: zamkniętej, pośredniej i w pełni otwartej.
Wrażenia z jazdy
Rower testowałem przez 9 dni na wymagających podjazdach i zjazdach Teneryfy. Pokonałem na nim ponad 700 km i wspiąłem się na ponad 20 km. To wystarczająco długo i dość daleko, by znaleźć się przeróżnych sytuacjach, które pozwalają dogłębnie i rzetelnie zweryfikować działanie sprzętu w realu.
Pierwsze pozytywne wrażenie dotyczyło ogólnego odczucia roweru. Z zawieszeniem, czy bez, jeśli nie czujesz się jednością z maszyną, którą prowadzisz, nie ma mowy zabawie, a już na pewno nie uzyskasz flow. W przypadku diverge’a, przesiadka z agresywnego ruuta nie była szokiem, wręcz nie odczułem zbyt wielkiej różnicy. Mimo, że Spec ma wyższy kokpit, bardzo żwawo reagował na ruchy ciała i wcale nie sprawiał wrażenia roweru nieprzeznaczonego do gravelowego ścigania.
Z premedytacją nie wnikam w szczegóły geometrii, nie znajdziecie tutaj wymiarów i kątów ramy. Opowiadam Wam o moich odczuciach, a tych nie lubię mierzyć inną miarą, niż kątem zakrzywienia uśmiechu na twarzy.
Amortyzacja w praktyce
Przednia amortyzacja w Specu jest znana od lat i robi robotę. Podczas jazdy po gładkim, łatwym technicznie terenie, można ją całkowicie zblokować jednym ruchem pokrętła na szczycie Future Shocka. To dobre i przydatne rozwiązanie, które doskonale uzupełnia amortyzację opon, czy tłumienie drgań przez karbonową ramę.
Inne wrażenia miałem podczas jazdy w terenie z otwartym amorem z tyłu. Kiedyś w mtb złamałem karbonową sztycę i tutaj miałem podobne odczucia, jakby sztyca była pęknięta i miała zaraz złamać się całkowicie. Wszystko za sprawą ruchów sztycy i siodła nie w pionie, ale w płaszczyźnie poziomej. Ta po prostu wychyla się do tyłu (i nieco w dół jednocześnie).
Według producenta to rozwiązanie nie wpływa na efektywność pedałowania i ergonomię jazdy. Na pewno zmienia się geometria, a w wyniku tego ułożenie ciała. Czy to ma negatywny wpływ na efektywność? Nie na moim poziomie jazdy. Po prostu trzeba przyzwyczaić się do uczucia „bujanego fotela”. U mnie trwało to kilka godzin, zanim oswoiłem się z delikatnym bujaniem i przestałem zwracać na nie uwagę. Względnie, na płaskim terenie, blokowałem amortyzator.
Jazda divergem dostarcza wiele radości. Ku mojemu zaskoczeniu, rower jest nie tylko wygodny, ale i żwawy. Fot. Michał Góźdź/ETNH.cc
Ponieważ lubię klasykę, przez większość czasu tylna amortyzacja pozostawała zamknięta. Nie korzystałem też z pozycji pośredniej, ponieważ podczas jazdy po gruzie trudno skupić się na właściwym ułożeniu dźwigni we właściwej pozycji. Z kolei łatwo przełączać ją pomiędzy dwoma skrajnymi położeniami, po prostu otwierałem całkowicie amor w razie potrzeby.
Diverge STR a bikepacking
W diverge’u nie brakuje mocowań: na torbę na ramie, czy na widelcu. Nie brakuje też punktów do zamontowania koszyków na bidony – są dwie opcje w ramie i jedna pod ramą. Brakuje jednak miejsca do zamontowania klasycznej torby w ramie, z którą jeżdżę nie tylko podczas startów w ultra, ale i na co dzień. To byłoby dla mnie bardzo duże wyrzeczenie – poświęcenie przestrzeni cargo dla amortyzacji. Rozwiązaniem pozostaje zamiana torby na mniejszą lub szycie na zamówienie.
Tylny amortyzator świetnie sprawdzał się podczas zjazdu z Teide, poprowadzonym wulkaniczną „szutrówką”, czyli ostrym gruzem. Ewidentnie wygrywałem wtedy amortyzacją i nonszalancją. Dzięki świadomości, że nawet jak rozwalę oponę, nie jestem sam, po prostu puściłem klamki i leciałem w dół. Tak, to było dobre. Na ultra nie miałbym takiego komfortu i bardziej zachowawczo podchodziłbym do niebezpiecznych odcinków.
To jest piękna (nie)bestia
Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie wygląd roweru ma znaczenie. Są takie modele, na których jeździłbym bez przyjemności związanej z wyglądem właśnie. Bursztynowy diverge żwawo śmigał pode mną prze teneryfskie szutry, asfalty i bezdroża, dostarczając mi mnóstwo przyjemności z jazdy, ale też ciesząc swoją urodą. Model dostępny jest również w wersji czarnej, jednak wizerunek czarnego „lorda Vadera” na rowerze jest już u mnie przeszłością. Serio, podoba mi się ta bursztynowa maszyna. Niech żyją kolory!
Bursztynowe złoto
Specialized Diverge w kolorze bursztynowym jest niczym gravelowe złoto.
✅ Ten rower jest ładny, zwinny i przyjemny.
✅ Amortyzacja z przodu jest świetnym uzupełnieniem systemu bezdętkowego i dobrze tłumiącej ramy. Tylny amortyzator jest innowacją w gravelach i przydaje się w skrajnie trudnym terenie. Patrz akapit niżej.
✅ To Spec – dożywotnia gwarancja na ramę jest wartością samą w sobie. Słyszałem wiele historii, w których przy defekcie ramy nie było żadnego problemu z jej wymianą.
Łyżka dziegciu
❎ Przez 80% czasy jeździłem z zamkniętym amortyzatorem z tyłu. Fajna rzecz, jednak mało przeze mnie wykorzystywana.
❎ Przy cenie 36 000 zł i ograniczonej dostępności w sklepie, nie wszystkie komponenty w seryjnej wersji równają klasą z ramą i systemem amortyzacji.
Więcej nie znaczy prościej
To, o czym piszę poniżej, dotyczy nie tyle deverge’a, co napędów sterowanych elektronicznie, idących w 12, a nawet 13 rzędów. Kiedy kupujemy rower z bikepackingiem w zamyśle, oprócz wyglądu i wygody liczy się niezawodność. Na ultra, czy podczas długich wypraw znajdujemy się nierzadko w sytuacjach sam na sam z rowerem i przyrodą, z dala od cywilizacji. Najmniej pożądaną rzeczą są wtedy problemy techniczne.
Rozładowany akumulator (zwany potocznie baterią) może zdarzyć się w najmniej oczekiwanym momencie. Do testów otrzymałem rower z informacją, że bateria przerzutki jest w pełni naładowana. Wg producenta (SRAM) to powinno wystarczyć na kilkaset km jazdy. Wystarczyło na dwa dni. Trzeciego, przed 1300-metrowym podjazdem, tuż po zjeździe, przerzutka stanęła na najtwardszym przełożeniu. Z pomocą przyszedł Michał, który posiada bliźniaczy napęd. To pozwoliło zmienić bieg na miękki i na singlu kontynuować jazdę. Na ultra nie zawsze byłaby taka możliwość.
W 11-rzędowym, mechanicznym SRAM Rival nie miałem potrzeby prostowania haka przerzutki przez co najmniej 30 000 km. Ten dystans przejechałem w znacznej większości w terenie, nierzadko w bardzo wymagającym. Nigdy nie skrzywiłem haka.
W testowym rowerze hak giął się, jakby był z plasteliny. Raz podczas transportu samochodem, drugi raz podczas położenia się w piachu na prawy bok. Podkreślam: piachu, przy w zasadzie zerowej prędkości. Niezgodnie z zaleceniami producenta, w terenie pozostaje ręczne prostowanie „na oko”.
Diverge na filmie
Słowo podsumowania
Prawda jest taka, że sprzęt ma jakieś tam znaczenie, a już największe dla naszego ego. Nie popadajmy jednak w błędne przekonanie, że kupno nowego roweru sprawi, że nagle pokonamy swoje zahamowania i ruszymy ku przygodzie. Tak się stanie, kiedy naprawdę chcemy tej przygody. Wtedy nabycie nowego sprzętu może mieć sens i przełożenie na nasze rowerowe przyzwyczajenia. A jak już kupować, to coś, co sprawia radość podczas jazdy. Z elektrycznymi przerzutkami? Dlaczego nie! Z amortyzacją? Idźmy na całość! Ja na diverge’u bawiłem się wybornie.
Czy kupiłbym taki rower? Tak, w wersji bez tylnego amortyzatora. Na pewno znajdą się jednak zwolennicy pełnego zawieszenia w gravelu.
Niezależnie od tego, czy postawiłeś sobie za cel start w zawodach gravelowych, pędzisz na rowerze w nieznane, czy atakujesz singletracki, mamy rowery, których potrzebujesz. Sam piszesz swoją historię. Poczuj zew przygody.
- ze strony Speca
Przydatne linki
Strona Specialized Polska
Strona modelu Diverge
Escapada Gravel Camp – gravelowe obozy, w tym na Teneryfie
Zdjęcia, na których oprócz bursztynowego diverge’a widzicie mnie, zrobił Michał Góźdź/ETNH.cc. Jedno z tych zdjęć wykonał Makitek.
Podobał Ci się artykuł? Dodaj swoją ocenę!
Kliknij, aby ocenić
Średnia ocena 5 / 5. Liczba głosów 10
Dodaj pierwszą ocenę!
2 komentarze
Bardzo rzetelna recenzja, bez niepotrzebnych reklam, dzięki za ten artykuł Piotrek 🙂
Dzięki Łukaszu. Tak, to fajny rower, ale… Jak to mówią, żeby jeździć, trzeba (po prostu) jeździć! 🙂