Czy może być coś lepszego, niż jeżdżenie po górach na gravelu? Po prawdziwych górach. Sami zobaczcie!
Jest kilka takich rzeczy, bez których nie można za długo wytrzymać. Starty w ultramaratonach w polskich górach (Łemko Gravel i Gravmageddon) tylko osładzały goryczkę rozstania z Alpami po czerwcowej wyprawie. Na szczęście we wrześniu odbyła się kolejna edycja Eskapada Gravel Camp Dolomity.
Prawdziwy (gravel) camp
Dzięki współpracy z Jack Wolfskin Poland, uczestnicy obozu mogą poczuć się za pan brat z Dolomitami i być naprawdę blisko natury przez całą dobę. Dla wielu osób mieszkanie w wygodnych wieloosobowych namiotach to prawdziwa przygoda, na równi z samym jeżdżeniem po górach. 😃
6 dni jazdy po Alpach
Nad atrakcyjnością tras dla kuracjuszy obozu czuwa sam Adam Kolarski. Zabawę zaczynamy od dnia zero, więc jeśli pogoda dopisze, podczas Escapady dochodzi jeden dzień ekstra. To lubię.
Nie tracimy więc czasu i już w dniu przyjazdu udajemy się w stronę malowniczego kościółka La Val. Charakterystyczne dla pierwszego dnia jazdy w Dolomitach jest to, że każdy widok na góry, każdy podjazd i zjazd wydają się przepiękne (bo takie w istocie są!) i ciągle stajemy na zdjęcia.
Najlepsze foty wchodzą na płaskowyżu Armentara, skąd zjeżdżamy do miejscowości Badia, po czym oswajamy się z myślą, że prawie codziennie czekać nas będzie kilkusetmetrowy (w pionie oczywiście) podjazd do campu.
Widoki zapierają dech w piersiach i sprawiają spory dylemat na zjazdach – cieszyć się flow z szybkiej jazdy w dół, czy stawać na zdjęcia.
Na jednym z przepięknie wijących się zjazdów zauważam, że ekran Gopro zainstalowanego na kierownicy zgasł. A przede mną taki zachód słońca! WIem z doświadczenia, że na nieprzewidywalnej nawierzchni kierowanie uwagi na kamerkę na więcej niż ułamek sekundy jest mało rozsądne. Jednak ciekawość i chęć uwiecznienia na filmie tego, co się dzieje wokół wygrywa z instynktem przetrwania. W tym momencie ja przegrywam z drobnym kamykiem, który momentalnie zmienia moją trajektorię. Resztę robi grawitacja. Na szczęście kończy się na ledwie zauważalnym szlifie na obudowie aparatu i troszkę bardziej widocznych przetarciach tkanek miękkich. Większych strat brak. Zbieram się szybko i z poczuciem zadowolenia, że „to się chyba nagrało” ruszam dalej w dół. Już po kilkudziesięciu metrach zauważam, że traumy po zdarzeniu brak. 😆
Najlepsze jest to, co trudno dostępne!
Drugi dzień ma nam pokazać, że im większy trud, tym pełniejsza satysfakcja. Będziemy wspinać się na Passo Bronsoi na wysokość 2330 m n.p.m.
Jak to w życiu, jeden sobie wjedzie na największej zębatce, drugi wejdzie dla bezpieczeństwa, a trzeci nie robi sobie wiele z prawie 20% podjazdów…😄 Łączy ich uśmiech na twarzach. 😎
Sella Ronda w wersji offroad
Znacie Sella Rondę? Takiej możecie nie znać.
Najpierw odhaczamy Passo Campolongo, by po przepięknym, asfaltowym zjeździe skorzystać z wyciągu z Arabby i udać się na stację Portavescovo (2450 m n.p.m.).
Dwóch Michałów podczas kolejnego podjazdu
Na szczycie zachwycamy się widokami przez dobre pół godziny. Mamy dobry czas, więc nam się nie spieszy. Pogoda również rozpieszcza zarówno słońcem, jak i temperaturą.
Offroadowym zjazdem udajemy się do asfaltowego podjazdu na Passo Pordoi, aby znowu zjechać do Canazei i wsiąść w kolejną kolejkę na górę Col Rodela (2400 m n.p.m.).
Kaiserschmarrn - alpejskie niebo w gębie
W Rifugio Salei zamawiamy (tradycyjnie już) Kaiserschmarrn, czyli omlet cesarski. To tradycyjny austriacki deser w postaci puszystego omletu smażonego w kawałkach, podawany z powidłami. Mniam. Można jechać dalej!
Przed nami kolejne atrakcje: zjazd pod Passo Sella i (a jakże!) podjazd pod masyw Sassolungo, po czym kolejny zjazd niesamowitym singlem do Plan de Gralba i na koniec podjazd na Passo Gardena, idealnie na zachód słońca.
Escapada (jak) na księżycu
Po kempingowym śniadaniu, zwarci i gotowi, udajemy się pod przewodnictwem Adama do parku narodowego Fanes-Sennes-Braies. Docieramy tam zamkniętą ścieżką (z dopuszczeniem ruchu rowerów) przez San Vigilio, następnie jedziemy doliną Pederu, by stanąć na obiad w tamtejszym schronisku.
Ciąg dalszy nastąpi
Patrzenie na zdjęcia i pisanie tego krótkiego artykułu sprawia, że już chce mi się jechać w Alpy. Jeśli chcielibyście pojechać z nami pod szyldem Escapada Gravel Camp, zapraszam. Tymczasem wskakujcie na rowery i korzystajcie z całkiem znośnej pogody tam, gdzie jesteście!
Jeśli wolicie ciepło od wysokich gór… a może chcecie mieć i jedno i drugie, możemy zabrać Was na Teneryfę. Do zobaczenia!
Podobał Ci się artykuł? Dodaj swoją ocenę!
Kliknij, aby ocenić
Średnia ocena 5 / 5. Liczba głosów 1
Dodaj pierwszą ocenę!